Autor |
Wiadomość |
<
Twórczość własna
~
Opowiadania, opisy i inne.
|
|
Wysłany:
Pią 20:44, 25 Lip 2008
|
|
|
Dołączył: 05 Kwi 2008
Posty: 1343
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bułgaria Płeć: Mężczyzna
|
|
Każdy kto tylko chce i ma odwagę...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Pią 20:45, 25 Lip 2008
|
|
|
Dołączył: 05 Kwi 2008
Posty: 1343
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bułgaria Płeć: Mężczyzna
|
|
Thorin Battlehammer przyszedł na świat w godzinie nocnej, podczas straszliwej zamieci, która targała w tamtejszym czasie okolicami siedziby tegoż rodu krasnoludów. A królestwem tym była Mithrilowa Hala, której srebrne i głębokie progi znajdują się w tunelach i jaskiniach wewnątrz najpotężniejszego masywu górskiego na północy jakim jest Grzbiet Świata. Ale, ale! Wybiegliśmy zbyt daleko w przód! Dowiedzmy się skąd… nie prosiłem o ale karczmarzu, ale dzięki. Zatem dowiedzmy się jak to się stało, że znalazł się na świecie ten oto, a nie inny krasnolud.
Najdziwniejsza była z nich para w całym klanie. On był najznamienitszym kowalem Battlehammer’ów i posiadał wiele cennych wyrobów w swoim domostwie… Ona była najsprytniejszą i największą w dziejach klanu (przez co niezbyt już po śmierci chętnie wspominaną) złodziejką, której dłonie zdawały się zgarniać wszystko co sobie tylko zapragnęły…
Była ciemna noc… - choć w podziemiach zawsze jest cholernie ciemno. – Talamara Fordwinner – bo trzeba zaznaczyć, że była przybyszką, a całe swoje życie spędzała na podróżach w celach grabieżczych. – zakradała się z nadzwyczajną gracją w ruchach do swojego celu, którym była kuźnia z przybudówką… tj. miejscem mieszkalnym krasnoludów. Trzeba Wam wiedzieć drodzy przyjaciele, że kuźnie krasnoludów są wielekroć większe niż ich domy. Wracając jednak do opowieści… Po swoim ostatnim nie udanym napadzie jej celem był teraz przyjaźnie nastawiony klan krasnoludów, zapewne dlatego, ze jej sława – jej szczęściem – nie prześcignęła Talamary. Nim ktokolwiek zdążył by mrugnąć trzy razy była już na miejscu gdzie dokonać miała zbrodni. Wydawało się, że i tym razem jej napad powiedzie się jak zawsze – chociaż nie tak jak ostatnio – i niezauważona wymknie się ze swym łupem, ale nie tym razem. Dalin Battlehammer jakby natchniony przez samego Moradina nie spał tej nocy i przyłapał krępą przestępczyni na miejscu zbrodni. Zwarli się w uścisku, a że kobiet krasnoludów prócz pewnych narządów, niczym nie różnią się od mężczyzny, więc był to zażarty bój, bo ani zwinne i silne dłonie krasnoludki, ani stalowe mięśnie krasnoluda nie mogły zdobyć przewagi. Wszystko w końcu tak się potoczyło, że dwoje walczących się potoczyło na podłogę. Nie była to może najromantyczniejsza historia spośród miłosnych, ale mając na uwadze, że podczas ceremonii ślubnej krasnoludy są w stanie rzucić się na stada osquipów, które dla niedoinformowanych są łysymi szczurami… możemy uznać, że było to istne love story w ich kulturze. Z takiego potoczenia się spraw wytłoczył się na świat pośród srogich wiatrów on. Thorin Battlehammer, który już od najmłodszych lat nie grzeszył urodą…
Jak każdy krasnolud został zaznajomiony z tradycjami i obyczajami klanu. Jak każdy krasnolud używał swoich mięśni by ich siłą kształtować metale na podobieństwo narzędzi i mniejszych broni. Nigdy nie szczególnie ciągnął do zwyczajności swojego ludu. Nie lubił ani pracy w kuźni, ani poszukiwań złóż metali i ich wydobywania. Nie darzył szacunkiem Moradina, ani żadnego innego z krasnoludzkich bóstw, w których nie odnajdywał nic kojącego. O wiele bardziej pociągały go ścieżki jego matki. W momencie kiedy już tylko potrafił samodzielnie myśleć, matka wtajemniczyła go w swoje przekręty, które trwały nawet po wślubieniu się w klan Battlehammer. Była teraz stukrotnie ostrożniejsza, a syna używała jako czujki. Zwłaszcza, że potrafił zagadać i przyciągnąć uwagę, praktycznie każdego krasnoluda. Tak więc ich dwuosobowa gildia przynosiła owocne dochody, lecz matka nigdy nie zamieniła się z synem miejscami. Jego brak gracji – niestety nie odziedziczył go w genach po matce tylko po ojcu, którego gracja była porównywalna do czołgu w składzie porcelany – eliminował go od cichych wewnętrznych akcji. Ehhh… widzę kpiące uśmieszki elfich słuchaczy. Wierzcie mi długouchy, że krasnolud w tunelach jest równie cichy jak Wy wśród swych drzew. Znowu wracając do wątku opowieści… Thorin nie potrafił wysiedzieć w miejscu i podróżował nieustannie po tunelach, odkrywając nowe przejścia i jaskinie. Przy okazji odkrywał nowe złoża metali co zapewniło mu niejaką sympatię. Ale prawdziwą naturą tych podróży były zapędy grabieżczo-łupieżcze. W starych, niekiedy zawalonych tunelach znajdywał wiele błyskotek i innych ciekawych skarbów, które znosił do domu powiększając potężny majątek jaki wytworzył się dzięki działaniom małej gildii. Dalin Battlehammer natomiast oddawał się wiecznej pracy w kuźni udając, że jego krótkowzroczność nabyta, uniemożliwia mu dostrzeżenia poczynań żony. Jeszcze jedną rzeczą, którą Thorin lubił to ludzie, a dokładniej mężczyźni. W klanie nie wiele jest krasnoludek, a jeszcze mniej jest ich wolnych. Chociaż to nie był jego powód tego zainteresowania nimi. Po prostu od zawsze, najmłodszych już lat cenił sobie mężczyzn bardziej i dostrzegał ich piękno, urodę lub muskulaturę. Oczywiście większy pociąg miał do ludzi… co jednakże nie znaczy, że nie podobał mu się jakiś krasnolud z klanu. Nim jednak mógłby odkryć swoją klanową miłostkę nastała jego trzydziesta druga wiosna, a w wiosce nadnaturalnie zawrzało w wyniku ostatniego niewytłumaczalnego zniknięcia mithrilowego topora przywódcy klanu. Oczywiście spoczywał on bezpiecznie w objęciach sejfu Talamary. Podejrzenia na szczęście nie padły na nią, ale postanowiła wycofać się z kradzieży… przynajmniej w swoim klanie. Namówiła swojego syna, którego długo prosić nie musiała na podróż do Gór Miecza, gdzie swą siedzibę miał klan Stoneshaft. Jako, że Thorin słyszał o nim wcześniej i o ich współpracy z paladynami Samulara był w siódmym niebie, że będzie mógł przebywać w bliskich okolicach ludzi… zwłaszcza, że będą to sami mężczyźni… a skoro paladyni to i wspaniale zbudowani! Z prędkością porównywalną do prędkości błyskawicy rzuconej przez Czerwonego Maga z Thay w Wiedźmę z Rashamenu przystąpił do pakowania i już drugiego dnia byli w drodze. Towarzyszył im zapas mithrilu, który mieli sprzedać u tamtejszego klanu. W końcu jakiś pretekst był potrzebny.
Podróż zajęła im pięć lat. Oczywiście było to spowodowane nieco przydługim postojem w Silverymoon i działalnością przestępczą. Po pół roku powodzeń podjęli błyskawiczny odwrót z miasta gdyż zadarli z tamtejszą gildią złodziei. Oczywiście Blizna na pewno zapamiętała ich twarze i imiona po tym jak jej ramię rozkruszył porządny krasnoludzki zamach(dodam tylko, że była to zasługa znieważonej Talamary, której ta ludzka złodziejka ważyła się zasugerować, że „szerokie rozmiary pewnie przeszkadzają jej w rabunkach”) Dalsza wędrówka przebiegła już spokojnie i bez zbędnych kradzieży. Zaliczając zarówno Yartar jaki i Treboar bez większych wpadek dotarli w końcu do Gór Miecza i zagłębili się w otwory wejściowe tamtejszych tuneli nie zapominając jednak o niedalekim Waterdeep.
Zostali przyjaźnie przyjęci przez klan Stoneshaft. W kilka dni po przybyciu nadciągnęły „urodziny” Thorina, a w rzeczywistości jego trzydzieste ósme urodziny były dopiero za miesięc. To miał być największy skok Talamary, która miała zamiar opędzlować cały klan jednego wieczoru i zwiać nazajutrz kiedy wszyscy będą spici i otumanieni, a jedyne na co się zdobędą to sprośne piosenki tudzież wyznawanie miłości sąsiadowi obok… wszystko to zapewne dlatego, że po całonocnym pici ciemnego piwa nawet krasnolud kiedyś odpadnie, a potem dzieją się rzeczy dziwne… Jak pokazała przyszłość impreza jednak nie trwała zbyt długo. Talamara pokusiła się na jeden dom za dużo… właściwie to był jej pierwszy dom w tym skoku. Nie zmienia to faktu, że o jeden za dużo. Był to dom czarodzieja czego przewidzieć nie mogła, bo w klanie Battlehammer takiego by z kilofem i lampą górniczą szukać. Pierwsza – oczywiście największa skrzynia – do której się dobrała potraktowała ją kulą ognia tak uprzejmie, że jedyne co zostało po krasnoludce to mithrilowy topór i sztylet oraz kolczuga… w końcu krasnoludy znają się na swojej robocie i nie łatwo strawić ich bronie. Krasnoludzki czarodziej od razu zorientował się co i jak. Biesiada został przerwana w takim tempie jakby właśnie wpadła tu straż miejska z zamiarem aresztowania balujących. Krasnoludy oczywiście miały zamiar pozbawić życia również syna zdradzieckiej złodziejki, ale ten po bardzo długim przedstawieniu, w którym ucharakteryzował się na ofiarę i oszukanego syna, ocalił swoje życie. Oddał krasnoludom z niechęcią mithril za darmo. Tak samo uczynił z rzeczami swojej matki jednak korzystając z jej nauk ukradł sztylet nim ktokolwiek się zorientował. Wiadomość o śmierci Talamry i pojmaniu jej syna została wysłana do klanu Battlehammer. Członkowie klanu mieli przybyć po Thorina osobiście. W tym czasie był on zmuszony do pracy w tej społeczności jako kowal, wyszukujący złoża oraz… posłaniec. Z tego cieszył się najbardziej, bo kursował pomiędzy wodzem klanu Stoneshaft, a przywódcą Rycerzy Samulara. Nim posłaniec dotarł na miejsce i wrócił z eskortą minęło prawie dziewięć lat… ale zaczekajmy jeszcze chwilę i zerknijmy co działo się w tym czasie z naszym krasnoludzkim przyjacielem.
Podczas swojej „niewoli” bo istotnie nie mógł oddalać się na powierzchni od siedziby klanu na rzut kamieniem… chyba że był w Twierdzy Rycerzy Samulara. Tak więc w wolnych chwilach robił tylko dwie rzeczy. Tak jak w swoich rodzinnych tunelach odkrywał nowe przejścia i odkopywał stare zbierając różne „skarby” lub przesiadywał na placu ćwiczebnym obserwując młodych paladynów i tych, którzy dopiero mieli być wyświęceni w przyszłości. Złośliwi powiedzieliby, że obserwował pot spływający po ich ciałach. On sam nigdy nie był urodziwy, ale był raczej zadbanym krasnoludem. Przynajmniej nie śmierdział kąpiąc się codziennie i zawsze starał się mieć nieskołtunioną brodę, na której miał zaplecione dziewięć warkoczyków z trzema złotymi obręczami na jednym kasztanowym kosmyku. Jego włosy również miały kolor kasztanowy. Chyba jedyne co można uznać w nim za ładne były ciemno błękitne oczy z jaśniejszymi obwódkami na szerszym obwodzie. Nos miał lekko złamany po jednym z treningów z tutejszymi chłopcami. I to jeszcze młokos jakiś pociągnął go z drąga! Ale oczywiście sam lepiej na tym nie wyszedł. Prócz tego miał bliznę w kształcie pazura ciągnącą się od lewego oka aż do połowy policzka. Nie bardzo wiedział skąd ona się wzięła, ale prawdopodobnie spowodował to klanowy kot. Stąd wzięła się niechęć krasnoluda do czworonożnych sierściuchów. Poza tym miał jeszcze kilka zadrapań na twarzy, które jednym słowem nie czyniły go pięknym.
Był kolejny przyjemnie słoneczny dzień kiedy jego oczy z fascynacją śledziły spinające się przy parowaniach mięśnie młodzieńców, pot rozświetlający ich skórę i… – jak zawsze powtarzał – zgrabne tyłki. Spojrzenie od nich mógł oderwać tylko ten przystojny i dobrze zbudowany chłopak, który zmasakrował mu nos. Wstał wtedy z ławeczki trzymając w dłoni drzewce pałki.
- Stawaj młody. – warknął rzucając mu drugi kij. – Mam ochotę z Tobą zatańczyć.
- Nie chciałbym Cię znowu połamać zacny krasnoludzie… - zaczął młody mężczyzna mocnym głosem, ale mocniej ujął drąg.
- Gadanie… - fuknął krasnolud i doskoczył do chłopaka uderzając go z całej siły w kolano, a później zdzielił go ciosem przez pierś kiedy ten upadł. – To jesteśmy kwita. – skwitował stojąc nad nim i wspierając się na kiju z wywyższającym się spojrzeniem. – spojrzenie naprawdę musiało być pokaźne gdyż mężczyzna mierzył sobie blisko metr dziewięćdziesiąt.
W każdym razie tak właśnie wyglądało pierwsze… a raczej regulacja pierwszego spotkania przyszłych zakochanych. Wbrew temu co się wydarzyło za pierwszym i drugim razem krasnolud darzył młodzieńca o imieniu Selwyn niewielką sympatią, co u krasnoludów jest uczuciem niezwykle znaczącym. Następny rok spędzili oni na wspólnych treningach, a czasem wieczorach przy ciemnym, korzennym piwie, wymieniając się opowieściami ze swoich stron. Selwyn pochodził ponoć z Cormanthoru. Po tym roku wzajemnej znajomości, która przerodziła się w swego rodzaju bliskość nadszedł wieczór, w którym wszystko potoczyło się niezwykle podobnie jak w wypadku toczących się rodziców Thorina. Oczywiście nie ma tu mowy o spłodzeniu potomka, bo to niemożliwe, ale o kilku przyjemnych chwilach w ramionach drugiego mężczyzny. Oczywiście oboje kochali inaczej… Selwyn kochał normalnie jak się kocha drugą osobę… Thorin natomiast traktował raczej swojego ludzkiego kochanka zaledwie jako partnera do wspólnych nocy czy też innych pór dnia. Dla uściślenia. Człowiek miał lat 22, a krasnolud 44. W kolejnym roku ich wspólnego – jakby na to nie patrzeć – życia Selwyn został wyniesiony do godności paladyna, co dostarczyło krasnoludowi wielkiego rozbawienia. W każdym razie ich związek kwitł w najlepsze i był przez resztę postrzegany jedynie jako głęboka zażyłość. W pewnych nieeleganckich środowiskach można by powiedzieć, że na pewno była głęboka.
Pozostawmy na chwilę kochanka naszego przyjaciela i zaznaczmy, że w klanie Stoneshaft Thorin znalazł dwóch młodych krasnoludów, z którymi się niejako polubił, i którzy tak jak on byli zepsuci jeśli chodzi o posiadanie bogactw. Razem z nimi zaczął formować trójkową gildię złodziei, która przeprowadziła aż dwie akcje w klanie po czym nastąpiła ewakuacja Thorina… ale o niej za chwilę.
Jak pamiętamy ulubionym zajęciem krasnoluda prócz treningów, kradzieży i swojego paladyna, było badanie podziemnych korytarzy. Zdarzyło się raz, że dokopał się do jednego z zawalonych niegdyś tuneli gdzie znalazł sporą ilość kości, a nawet jednego zombie, z którym sobie na szczęście poradził. Pośród szczątek znalazł zaledwie starą podkurzoną księgę z czaszką w fioletowym płomieniu na czarnej okładce. Wrodzona ciekawość oraz znajomość Wspólnego umożliwiła mu zagłębienie się w lekturę. Skąd umiał czytać? Matka złodziejka przekazała mu wiele umiejętności. Wracając… okazało się, że jest to stary grimuar poświęcony nie komu innemu jak Cyricowi, Panu Kłamstw. Zawierał on nie wiele cennych informacji – bo zaledwie doktryny wiary bóstwa, opis przebiegu ceremoni, kilka uwag zanotowanych przez ludzkiego właściciela księgi oraz rytuał poświęcenia się bóstwu, który wprowadza akolitę na kapłańskie ścieżki – ale stał się przewodnikiem po wierze, która w końcu zdawała się zaspokajać potrzeby krasnoluda. Księgę znalazł dokładnie w roku kiedy Selwyn został mianowany paladynem. Zachował ją tylko dla siebie i w wolnych chwilach poznawał tajniki swojej nowej wiary. W roku kiedy mieli przybyć po niego jego pobratymcy i już niedługo miał osiągnąć wiek 46 lat postanowił zostać – co prawda samemu się wynosząc – kapłanem swojego boga. Odprawił rytuał poświęcenia swojemu bóstwu, wykorzystując do tego własnoręcznie wykuty sztylet rytualny. Krwią nadgarstka zbroczył stronę z rytuałem i wyrecytował go silnym głosem. Od początku spodziewał się otrzymać jakąś siłę... błogosławieństwo… cokolwiek. I otrzymał. Sam Cyric był skłonny nawiedzić go na chwilę – zapewne pomiędzy przelotem pomiędzy swoim chaosem, a którąś z ziemskich kochanek – i wyznaczyć mu zadanie dzięki, któremu zyska on jego przychylność, czary oraz obietnicę przyszłego bogactwa i władzy. Wizja bóstwa zniknęła pozostawiając krasnoludowi dwa naszyjniki z symbolem Cyrica i zadaniem. Thorin nie miał wyrzutów sumienia kiedy zostawił na ziemi ciało swojego nagiego ludzkiego kochanka z zakrwawionym ostrzem w piersi i symbolem Cyrica, który położył na jego prawej piersi. Był to jego ostatni dzień z nim, więc dobrze go wykorzystał zapamiętując Selwyna na dość długo. Na drugi dzień był już razem ze swoją „gildią złodziei” daleko od Gór Miecza i Rycerzy Samulara. W pierwszej chwili oczywiście jego towarzysze mieli opory przed nową wiarą, do której namówił ich Thorin, ale szybko ulegli w swej chciwości i tak obrali sobie za cel ochronę swojego kapłana, który zapewni im bogactwa i sławę.
(Nie)sławni stali się bardzo szybko w środowisku leśnych elfów. Pięć lat zajęło im spokojna podróż, choć była to naprawdę ucieczka przed podążającymi ich tropem krasnoludami i Rycerzami Samulara, nim stanęli w Wysokim Lesie gdzie zgotowali sobie kolejnych nieprzyjaciół. Pewnie gdyby ta elfka, którą wspólnie zabili była zwykłą długouchą skaczącą wśród drzew wszystko potoczyło by się mniej gończo… Jednak w trakcie uśmiercania elficy, odkryli na własnej skórze, że była leśną wiedźmą, czy jak to tam zwą druidką. Oczywiście pożegnała się z życiem ale prezentem jaki pozostawiła krasnoludom była czarna pantera żądna zemsty. Jak wiadomo krasnoludy nie bardzo przepadają za kotami uważając je za czworonożne elfy. I tu Thorin wyszedł zwycięsko z boju popychając prosto w łapska zwierzęcia swojego towarzysza, po czym sam z drugim „ochroniarzem” doskoczył i ubił kota, który pożywiał się chyba najbardziej żylastym krasnoludem w historii. Uciekając przed elfami zawędrowali aż na pustynię Anarouch. Mając do wyboru długouche diabły i palące piaski wiadomo co wybrali. W piątym roku od zabicia tamtej elfiej wiedźmy zostali ujęci przez karawanę łowców niewolników i następne dziesięć lat spędzili w klatkach zmierzając powoli na targ niewolników. Jak więc widać… ucieczka nie popłaca. Zwłaszcza krasnoludom, którzy pewnie dlatego nigdy się ku temu nie skłaniają.
Wracając jednak ponownie do wątku… Thorin trafił do Sembii na największy zjazd niewolników, można by powiedzieć. Sam fakt niewolnictwa go drażnił, ale to, że wystawiono go na sprzedaż w grupie roznegliżowanych kobiet sprawił, że ze złością kręcił nosem. Kiedy zaczęła się licytacja mruczał do Cyrica cichą modlitwę. Przez ostatnie dziesięć lat nic mu to nie dało, ale cóż… kołaczcie a w końcu bóstwo będzie miało dość i sypnie ci jakaś łaską. No i tak też się stało. Tylko, że nie do końca tak jak miało być. Chciała go kupić jakaś kobieta, która nie wyglądała na taką co by go chciała do pomocy w kuchni. Szczęściem mężczyzna, po kroju czerwonej szaty wyglądający na czarodzieja, wyłonił się z tłumu i zainteresował się czarnym tomem, z którym krasnolud nie dał się rozdzielić i pewnie dzięki niemu miał być atrakcyjniejszy. Z niejaką ulgą odnotował fakt, że półnaga wampa dała mu spokój na widok przybysza w czerwieniach. Jego radość nie trwała długo kiedy czarodziej kupił go, zabrał ze sobą do krainy zwanej Thay i uczynił z niego wielofunkcyjnego niewolnika. Szorowanie podłóg, gotowanie – chociaż to po pierwszej próbie otrucia przysporzyło mu pręgi na plecach – sprzątanie, wachlowanie czarodzieja – jakim pechem było to, że wachlarz nie zdołał mu złamać karku rozpryskując się na jego magicznych zasłonach – przeszukiwanie jego kochanek – to była najstraszliwsza tortura dla Thorina. Grimuar czarodziej uznał za bezużyteczny i wrzucił go do, którejś szuflady w swojej magicznej wierzy. Jako, że odkrył drobne kapłaństwo krasnoluda zabierał go wszędzie ze sobą w razie potrzeby uleczenia. Zdarzyło się tak, że w tym czasie trwała kolejna wojna na froncie Thay <----> Rashamen. Oczywiście wysoce poważany Pan Thorina postanowił zabrać go ze sobą na front i tam toczono walki. Po, którymś z kolei męczącym dniu kiedy następowała zmiana czarodziejów na froncie a świeżych, a dotychczas walczący udawali się do magicznie zabezpieczonych przed atakami namiotów, krasnolud – możliwe że dzięki łasce Pana Intryg i Kłamstw – Postanowił dokonać zamachu na wymęczonym magu. Przyuważył Pana i oszołomił ją zaciągając jej ciało w ciemność za namiotem. Nad jej ciałem odmówił modlitwę do Cyrica, który ostatnio stał się Milczącym Panem zapewne z pogardy, że kapłan dał się pojmać. Jednak tym razem Cyric był chyba zadowolony z przebiegłości i intrygi planu więc udzielił swojemu wyznawcy łaski. Thorin pod postacią Pusi – jak zwała się ta kochanka – wszedł do namiotu. Starał się być zmysłowy, ale nie bardzo mu to wyszło. To znaczy wszystko było dobrze, do momentu kiedy szturchnął stół i wylał na siebie wodę. Oczywiście na iluzji wyglądało to zabójczo seksownie i Czerwony Mag był już cały rozogniskowany. Kiedy Thorin znalazł się bardzo blisko, a jeszcze paskudniejsza morda czarodzieja pragnęła pocałunku swojej Pusi, złapał go pod ramię i wraził mu sztylet między piąte, a szóste żebro. Ogłuszył go jeszcze żeby nie krzyczał za głośno o pomoc wykrwawiając się powoli i jego iluzja poszła. Czarodziej zacharczał… a czy przeżył tego już nie wiem. Ale jeśli tak Thorin ma nieprzyjemnego wroga na swej ścieżce. Grimuar, który czarodziej brał wszędzie ze sobą, żeby drażnić krasnoluda leżał na biurku już tylko chwilę po czym znowu spoczął w ramionach kapłana.
Następne co zrobił krasnolud to było dotarcie do Czarownic z Rashamenu. Nie ufały mu więc jedyne co mu pozostało to walczyć po ich stronie przez kolejne pięć lat. Wyszkolił się w tym czasie w boju i polubił nawet berserkera o imieniu Rahvin. Możliwe, że znajomość miała możliwość przerodzenia się w coś więcej, ale w końcu w piątym roku tej durnej walki pomiędzy narodami został dostrzeżony i wysłany przez wylchran Ananye z misją odszukania młodej wiedźmy na dajemmie, o której słuch zaginął w Lasach Tethyru. Otrzymał od Wiedźm pierścień, po którym każdy Rashamenita rozpozna, że działa on w imieniu Wiedźm. Pożegnał się wylewnie z Raahvinem obdarzając go krótkim uściskiem i następnego dnia prawie bez grosza przy duszy i nienajlepiej dobranym ekwipunkiem został teleportowany aż na granicę Tethyru. Po mało owocnych poszukiwaniach spuchnął się z mało wartymi według niego osobami, bo elfią wiedźmą, z czworonogim elfem i ludzkim wojownikiem. Na tego drugiego nie narzekał… nawet poniekąd był skłonny patrzeć na tego częściej niż musiał. Ma obecnie 77 lat.
Thorin jeśli tylko wyjdzie na tym odpowiednio dobrze, może się przymilać do każdego. Jest nawet skłonny oddać nieco kamieni szlachetnych by tylko zapewnić sobie w przyszłości jakieś wsparcie tudzież pomoc. Ale jeśli przestanie czerpać z takiego sojuszu korzyści nie wacha się wepchnąć sztyletu między czwarte, a piąte żebro pozbywając się swojego „przyjaciela” Nie ufa wiedźmom. Uważa, że są najgorszym wyrzutkiem społecznym i zawsze maja więcej brudu za długimi pazurami niż troll. Poza tym jest zdania że nie posiadają żadnego daru, a tylko wyłudzają pieniądze… których on nie lubi wydawać. Elfie wiedźmy, czyli druidki… woli nie wchodzić im w drogę z pamięci o kotach, ale jest skłonny zawrzeć z taką krótkie przymierze, zwłaszcza jeśli istnieje ryzyko, że będzie ranny, a nikogo innego nie ma pod ręką. Ma naturalne upodobanie do szukania paladynów, co ze względu na jego bóstwo może skończyć się nieciekawie. Nie przepada za bardzo za czarodziejami w czerwonych szatach i targami niewolników… chyba, że to on jest kupującym. Raczej jest samotnikiem, ale ludzcy mężczyźni w wieku 20 – 30 lat zawsze są mile widziani. Zwłaszcza jak są paladynami. Jeśli tylko sytuacja tego wymaga może połączyć się z drużyną, a nawet zostać z nią długo… wszystko zależy od korzyści. Ukrywa swój stan kapłański przed kapłanami dobrych bóstw, ale równocześnie nie wacha się korzystać z jego sławy przy stosunkach z „normalnymi” ludźmi. Zwłaszcza w miejscach gdzie nie bardzo są zaznajomieni z rzeczywistością. Nosi tunikę za kolana w czarnej barwię i prostych czarnych spodniach. Na to zarzuca zazwyczaj zbroję, którą ściąga do medytacji i snu. Lubi morgerszterny i młoty, ale inną bronią też nie gardzi. Obowiązkowo musi mieć tarczę. Nosi fioletową nić na lewym nadgarstku, gdyż jest to kolor jego bóstwa. Zawsze ma na szyi jego symbol na cienkim srebrnym łańcuszku.
To tyle tej fascynującej opowieści drodzy słuchacze, a teraz wybaczcie. Nawet bardowie muszą sypiać… a Może zwłaszcza oni?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa) |
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|